8 września 2014

Zalatana mama...czyli 24h to za mało

Brakuje mi czasu. 
Zdecydowanie mam deficyt wolnych chwil i jest mi z tym bardzo źle. Mam nie tylko zaległości blogowe, ale i dzieciowe a o towarzyskich nawet nie wspomnę.

Jest poniedziałek, godzina 21.00 a ja dopiero skończyłam pracę. Fakt od 16.00 byłam w niej juz tylko zdalnie...ale byłam...i zła jestem na siebie bo dla Hani miałam tylko 1,5 godziny. Mój powrót do pracy po raz pierwszy dał mi dziś do myślenia czy było warto. Bo choć lubię to co robię i wydaje mi się że się w tym sprawdzam, to nie chce aby cierpiała na tym młoda...zwłaszcza teraz kiedy z dnia na dzień widzimy jak wiele się uczy i jak wiele nowych rzeczy przyswaja.

Poniedziałki to zdecydowanie najmniej lubiane przeze mnie dni tygodnia. Człowiek wraca zrelaksowany po weekendzie a tu BAM!...projekt się sypnął...BUM!...klient zmienia piątkowe ustalenia. Całe szczęście, że na weekend wyładowała mi się służbowa komórka (a jako bardzo zorganizowana osoba zapomniałam do niej ładowarki ;p) Strach pomyśleć, jak bardzo wkurzałabym się już w niedziele tymi wszystkimi newsami. 

Wracając jednak do poniedziałków, dzisiejszy nie był dla mnie łaskawy. Od rana ciągłe ganianie i dopinanie rozwalających się rzeczy. Punktualne wyjście z pracy też nie miało dziś racji bytu, a dom który miał być moją oazą spokoju także okazał się przynosić wieści "problemowe". Nasz niania jest w ciąży. Oczywiście bardzo jej gratuluje. Długo się starała więc ciesze się, że doświadczy uroków bycia mamą na własnej skórze. Dla mnie jednak była idealną opiekunką dla Hani. Bo znały się wczesniej, bo jest zaufaną osobą, bo ma podejście...i mam poczucie, że szukaj człowieku ze świeczką takiej drugiej. Nie wspominając już, że tu także występuje deficyt czasu na nowe poszukiwania, wiec pytam się: PONIEDZIAŁKU co ja Ci zrobiłam?


Doba jest zdecydowanie za krótka....zwłaszcza w poniedziałki :) No bo 24 godziny to za mało, a kiedy odejmiemy od tego 8 godzin snu, 1,5 h na poranne przygotowanie Hanki i siebie do pracy, 1,5 godziny na podróż samochodem do i z pracy, no i jeszcze 7 godzin w pracy. Podliczając zostaje mi jakieś 7 godzin na: zakupy, sprzątanie, gotowanie, prasowanie, odpoczynek, czas dla dziecka, czas dla męża, czas dla siebie....hmmmm i pewnie jeszcze o czymś zapomniałam. Gdybym mogła to chętnie chodziłabym do pracy na 8.00 i kończyła o 15.00. Mam poczucie, że ludzie którzy tak pracują maja jeszcze tyyyyyllleeee dnia przed sobą. A może się mylę?


Nie wiem czy dzisiejszy tekst ma ład i skład...ale mam nadzieję, że znajdziecie czas go przeczytać :)

4 komentarze:

  1. Ja to codziennie narzekam na brak czasu. Nie tylko w poniedziałki ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, doba jest za krótka. Ja pracuję po 8 godzin, ale z dojazdem nie ma mnie w domu 11 godzin. Wychodzę o 6.10, wracam około 17.30. Niewiele czasu dla Polki, niewiele na sprzątanie czy gotowanie, a wieczorem to już się po prostu nie chce.
    Poniedziałki to zło, we wtorki zawsze jestem niewyspana, środy są kryzysowe, bo do pracy chodzę JUŻ dwa dni i AŻ dwa jeszcze zostały, czwartki to prawie weekend, i przez to prawie są okropne, bo w perspektywie jeszcze cały dzień,piątki pełne tygodniowego zmęczenia. Może by tak zostawić tylko soboty i niedziele :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mylisz się. Praca od 7 do 15 jest super. Mam duże szczęście, że tak pracuję. Ale obowiązki przy dwójce dzieciaków są te same. Pozdrawiam. Meg

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze tr dylematy, wracac czy nie do pracy... Mnie to przeraza. Doba i dla mnie moglaby byc dluzszs...

    OdpowiedzUsuń