Są w roku takie wyjątkowe dni. Wiemy dokładnie kiedy nadejdą…odliczamy czas…czekamy. Jak byłam mała zawsze czekałam na dzień dziecka. Nie wiem czy bardziej chodziło o prezenty czy może o fakt, że tego dnia po prostu więcej było wolno i wszystko było wybaczalne. Mama robiła ciasto, najbliższa rodzina się do nas zjeżdżała i zaczynało się małe przyjęcie.
Choć to pierwszy dzień dziecka panny Hanny, to my nie przygotowywaliśmy się jakoś wyjątkowo. Ba! Matka nawet prezentu nie kupiła wcześniej, bo zabawek już taka sterta w salonie, że nie wiem czy Hania zdążyła pobawić się nimi wszystkimi. Zresztą, jakby się temu przyjrzeć bliżej to moje dziecko ma dzień dziecka codziennie…jestem z nią od roku, ma mnie na wyłączność, wybaczam jej wszystko, zabawa cały dzień…drobne prezenty też często….no wszystko się zgadza…to taki roczny dzień dziecka. Mając jednak lekkie wyrzuty sumienia, postanowiłam że moja prawie dorosła (przecież roczek zobowiązuje) córka może już sama wybrać dla siebie prezent…no więc siup do Smyka. Oczywiście jest niedziela, piękna pogoda, dzień dziecka…w sklepie tłumy! Może wszyscy tak samo wyrodni jak my?
Pierwszy wybór Hanki padł na balony na patyku rozdawane na wejściu. Pomyślałam "brawo córko, działasz oszczędnie". Idziemy dalej, w alejkach zabawek cała masa…Hania wybiera podobnie jak mama…wszystko co najdroższe. Na szczęście ten traf był dla starszych dzieci, więc szukamy dalej…i tu wśród zabawek Fisher Price'a przypadł nam do gustu interaktywny pluszak. Szalona małpka podbiła Haniowe serce,ze sklepu wychodzimy zatem z nowym przyjacielem.
Po zakupach czas na odpoczynek na świeżym powietrzu. Może Hania ma dopiero rok, ale atrakcje dla jej grupy wiekowej nie są tak interesujące jak te dla starszych dzieci. Tata oczywiście z córką latał cały czas (bo Hania się ostatnio "tatowa" zrobiła), więc mama mogła trochę podochodzić do siebie po wczorajszym panieńskim. Matkę jednak obserwacje bardziej niż odpoczynek interesują, więc podsłuchuje rozmowę przy stoliku obok. Dwie rodziny…dzieciaki pokazują sobie co dostały, co jak działa…i nagle okazuje się, że w zasadzie to bardziej podobają im się prezenty kolegi niż swoje własne. Długo nie myśląc wymieniają się zabawkami "na zawsze". Dodam, że jeden miał dużą multimedialną postać Buzz'a z Toy Story drugi zaś zestaw dziwnych kulek (pewnie do jakiejś gry, ale ja nie ogarniam co jest teraz na czasie), widać jednak, że prezenty nierówne cenowo. Panowie pomknęli poinformować rodziców o swoim pomyśle - ich mina bezcenna.
Na koniec wizyta u ciotki…czyli jednak jest przyjęcie, jak za starych dobrych czasów. Tam szał prezentowy opanował mi dziecko. Hania dostała pierwszą lalę - taką z butelką i smoczkiem…te dwa gadżety szczególnie przypadły jej do gustu. Dzień dobiega końca więc czas wracać do domu…Hania przelewa się przez ręce, ale staram się aby nie usnęła w aucie. Zabawiam, łaskocze, śpiewam piosenki…niestety dziecko odlatuje….i choć nie ma jeszcze 19.00 śpi…i tak kończy się nasz pierwszy pierwszy dzień dziecka.
A jak Wam minął ten dzień? Zorganizowałyście jakieś specjalne atrakcje dla Waszych małolatów? A może macie jakieś
U nas było chorobowo ;/ wiec tylko w domu prezenty byly otwierane…ale w weekend nadrobimy :)
OdpowiedzUsuń