29 czerwca 2014

Kreatywna mama…czyli DIY w Twoim domu

Matka to takie studia uczące wszystkiego… pranie przestało mieć przede mną tajemnice… po roku niczym chemik rozprawiam się z każdą plamą. Dawanie drugiego życia zabawkom to codzienność…Dr. House się przy mnie nie umywa. A Magda Gessler może się schować przy zdolnościach kulinarnych jakie nabyłam w zakresie menu dziecięcego. Dodatkowo zrobiła się ze mnie Pani "Zrób to Sama". Dekorowanie kartek, własne ozdoby do domu czy biżuteria to tylko początek. Od kiedy pojawiła się Hania, a moje wieczory stały się wolniejsze, zaczęłam szukać coraz to nowszych inspiracji. Przygotowałam ozdoby na chrzciny (efekty znajdziecie TU), w międzyczasie zrobiłam kilka drobiazgów do domu…a ostatnio kolejny raz mogłam się popisać na Hani 1 urodziny (o TU). Sprawia mi to nie tylko frajdę, ale też relaksuje…strach to powiedzieć głośno ale chyba się starzeje.


Uwielbiam światło świec…a jak świeczki to i świeczniki. M miał już tak dość kolejnych pierdół w domu, że dostałam zakaz kupowania nowych…ale nie dawania nowego wyglądu starym. Naklejam, obklejam, maluje i wiercę. Mogą wyjść z tego takie cuda jak te poniżej. Używam kolorowych taśm ozdobnych, kamyczków i…patyczków. A do zbierania tych ostatni można zatrudnić "tanią siłę roboczą" czyli nasze dzieciaki :) Za świecznik może robić dosłownie wszystko, puszka po soczewicy, słoik a nawet kieliszek do wina. Wystarczy go odpowiednio przyozdobić…i wmówić mężowi, że to wcale nie jest nowa rzecz.








Ostatnio wkręciłam się w zabawy z tiulem i zaczęłam robić własne pompony. Oczywiście różnią się trochę od tych "markowych"…ale powiedzmy sobie szczerze…kosztują mnie 7zł.  Do zrobienia pomponów możecie użyć krepiny, bibuły a nawet filcu czy skrawków materiału. Pompony idealnie nadają się jako gadżet podczas robienia zdjęć, jako dekoracja na przyjęcia (i balkonie <3) ...lub jako stały element wystroju pokoju waszych maluchów. 











Kocham zdjęcia! Dzięki moim kochanym przyjaciołom (SnapStudio), moje ściany zdobią piękne zdjęcia rodzinne. Te mniej profesjonalne wykonane przede mnie też czasem wychodzą na światło dzienne. Rezygnuje jednak z ramek i staram się stworzyć fajne aranżacje. Po urodzinach Hani mam mnóstwo zdjęć z mini polaroida i zamierzam stworzyć z nich fajną aranżację na kolorowych sznurkach…efekty pokażę Wam już niebawem.








A Wy? Robicie jakieś cuda własnoręcznie?

25 czerwca 2014

Pani Żona z trzyletnim stażem...

Pamiętam doskonale jak poznałam mojego M. Pracowałam w klubie sportowym, do którego on uczęszczał. Kilka wymian spojrzenia, kilka rozmów i umówiliśmy się na mecz squasha. Potem obiad i kilka kolejnych spotkań…już prywatnych. Co wtedy myślałam? To nie jest chłopak w moim typie! Każdy ma jakiś typ, prawda?…a przynajmniej tak mu się wydaje! Ja na tamtą chwilę miałam ciemnowłosych facetów z postawionymi włosami (zdradzę od razu, że nawet raz się z takim nie umówiłam, ale taki miałam typ, a co!) Idąc na jedno z kolejnych spotkań (mój mąż dotąd ma do mnie żal, że nie nazywam ich randkami) planowałam, że to będzie już ostatnim. Był bardzo fajny, super nam się rozmawiało, ale ja chyba nie chciałam lub nie byłam gotowa na kolejny związek. No i przecież nie był w moim typie! I tak już wieczór dobiegał końca, każde miało iść w swoją stronę…aż M mnie pocałował. <szok!> …nie dlatego, że to zrobił…ale jaaaak to zrobił. Ten pocałunek zmienił wszystko! Moje plany…mój typ…a potem moje życie. 

Trochę ten mój mąż musiał się o mnie postarać. Bo nie był w moim typie...bo ja skomplikowana jestem…bo to …bo tamto! My kobiety to potrafimy czasem kombinować. Faceci mają zdecydowanie prostszą budowę :) Jestem mu jednak BARDZO wdzięczna, że nie poddał się tak łatwo, bo straciłabym najwspanialszego faceta jakiego mogłam sobie wymarzyć. To nie tylko mój mąż…to mój najlepszy przyjaciel! 



Mija nam dziś trzecia rocznica ślubu, a ja z dnia na dzień kocham go coraz mocniej. W międzyczasie pojawiła się Hania, i choć zmieniła nasze życie, to zdecydowanie uzupełniła naszą rodzinę. Ja zaś przeglądam zdjęcia, kartki i pamiątki jakie chowam w szafie…i stwierdzam, że ogromna ze mnie szczęściara. W związku ważna jest nie tylko miłość i przyjaźń, ale także zaufanie i wyrozumiałość. Wyrozumiałość, że ta druga osoba czasem też ma gorszy dzień, czasem się czegoś nie domyśli a czasem po prostu jej się nie chce. Z drugiej strony liczą się też proste gesty, zrobienie kawy, pójście po zakupy czy zrobienie kąpieli z kieliszkiem wina…tak po prostu…tak bez pytania. Wiecie jaka jest tajemnica mojego związku? Rozmowa! My ciągle rozmawiamy, o wszystkim i o niczym, o pierdołach i rzeczach istotnych, o tym co nas boli, co w nas siedzi. Dzięki temu nie tłumimy w sobie żalu i pretensji. Jesteśmy razem…szczęśliwi…i tylko to się liczy!





Mam nadzieję, że i Wy macie takie swoje szczęście leżące po drugiej stronie łóżka…a jeśli nie, to pamiętajcie aby rozglądać się wśród tych, którzy pozornie nie są w Waszym typie :)

Ps. Te cudowne wspomnienia utrwaliło dla nas SnapStudio, które wszystkim z całego serca polecam.

23 czerwca 2014

Dzień Ojca…okiem taty

Choć Hania ma dopiero nieco ponad rok, to ja świętuję Dzień Ojca już po raz drugi. 23 czerwca 2013 roku różnił się jednak istotnie od Dnia Ojca w tym roku.

Hanka pojawiła się na świecie 4 czerwca. Do domu ze szpitala przyjechaliśmy 3 dni później. Miałem możliwość spędzenia aż 3 tygodni z dopiero co powiększoną rodzinką i chętnie z tej możliwości skorzystałem. Pierwsze dni były dość zaskakujące. Niby byliśmy przygotowani na wszystko, znaliśmy teorię, mieliśmy wszystko poukładane i przemyślane, to rzeczywistość i tak nas zaskoczyła. Noce przeszły pod znakiem wielkiej czujności. Słyszałem niemal każdy oddech córeczki. Potem jednak Hania zeszła na dalszy plan, a ja skoncentrowałem się na dbaniu o  młodą mamę. Tamten Dzień Ojca zapadł mi w pamięci dość dokładnie. Wtedy po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na chwilę relaksu. Mała trafiła do bujaczka, a my usiedliśmy przed TV z zamiarem obejrzenia CAŁEGO filmu. Większość wieczoru bujałem Hankę pilnując, aby przypadkiem się nie obudziła, jednocześnie szukając odpoczynku w seansie. Mój pierwszy Dzień Ojca minął na wieczornym odpoczynku od nowego, nieznanego nam dotychczas życia. Życia rodzica.

23 czerwca rok później wyglądał zupełnie inaczej. Rano pobudka i transport Hani do naszej sypialni, gdzie mama przyszykowała już ciepłe miejsce. Tam moje dziewczyny miały dospać jeszcze 2-3 godziny. Ja tymczasem, jak w większość poranków w tygodniu, zebrałem się do pracy. Jak codziennie planowałem wrócić jak najszybciej i jak codziennie udało się to dopiero przed 19. W domu powitały mnie jak zwykle urocze uśmiechy. Hanka, trzymając się wózka, człapała po mieszkaniu, oczekując noszenia na rękachchyba nie wiedziała, że dziś mój dzień, bo cały czas latała za mamą. Pełna energii śmigała po mieszkaniu, a ja z kanapką w ręku biegałem za nią usiłując dać jej kolację. Chwila zabawy na balkonie, ostatnie huśtanie na huśtawce i czas na kąpiel. W wannie codzienna zabawa, mycie wszystkich 6 zębów i pierwsze objawy zmęczenia. A potem już standardowo, butla z mlekiem, chwila kołysanek i do łóżka. Parę minut usypiania i sen. Codziennośćrodzicielski standard.

Dzień Ojca rok później wyglądał zupełnie inaczej niż ten w 2013 roku. Inne okoliczności, inne emocje. Wtedy bycie tatą było nowościąteraz jest oczywistością. Progres Hanki przez ten rok jest niesamowity, wręcz trudny do opisania. I choć wiem, że różnica nie będzie aż tak widoczna w przyszłości, już nie mogę się doczekać kolejnego podsumowania za rok.

eMdżeJ



Perfekcyjna matka w domu

Nie wiem jak Wy, ale ja jestem straszną pedantką. Choć w moich szafkach nie zawsze ubrania są poskładane w idealną kostkę to lubię ogólnie panujący ład i porządek. Wszystko ma swoje miejsce, książki poukładane stoją na półkach, gazety w równym stosiku pod stolikiem kawowym…a poduszki na kanapie leżą według tylko mi znanego schematu…znacie to? 

Heath Robbins Photography

Dlatego teraz jestem wystawiona na prawdziwą próbę. Hania rozwala wszystko i wszędzie. Zaczyna od swoich zabawek, potem mój portfel (przecież te wszystkie karty i papierki są takie ciekawe) następnie półka z książkami do której już dosięga…a tu każdą książkę trzeba ściągnąć na podłogę i sprawdzić czy wszystkie strony są na swoim miejscu. Matka chodzi i sprząta po kolei wszystkie "bałagany”…jest to jednak bezcelowe, bo córka podąża swym szlakiem niczym w zamkniętym kole. I tak "moja" łazienka zamieniła się w basen dla dzieci, salon w salę zabaw a kuchnia w laboratorium. No więc ogarniam, porządkuję, układam, wyciera…a Hania dba aby mama miała co robić. I choć czasem tęsknie za czasami wysokiej sterylności mojego mieszkania to widok Hani cieszącej się każdą rzeczą którą znajdzie, oglądającej ją z zaciekawieniem i uczącej się co do czego służy... jest ponad mój pedantyzm. A ja jeszcze będę miała kiedyś ten swój porządek i będę pewnie wtedy narzekać, że nie ma po kim posprzątać.


17 czerwca 2014

Widzisz te dwie kreski i….

….dochodzi do Ciebie, że jesteś w ciąży! Pamiętam, że jeszcze jako nastolatka zastanawiałam się, jak powiem mojemu mężowi o ciąży. Chciałam aby był to moment, który obydwoje zapamiętamy. Wyjątkowy i specjalny. Myślałam czy powinnam pobiec do niego od razu, powiedzieć to jakoś przez telefon a może zrobić mu niespodziankę zdjęciem z pierwszego USG?


Ciąża nie powinna być dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo starania trwały kilka miesięcy i matka z ojcem wiedzieli jaki może być ich skutek (no w końcu oglądaliśmy za młodu serię "Było sobie życie"). Gdy jednak, po kilku bezowocnych próbach test, robiony na szybko w pracy, pokazał dwie kreski patrzyłam z niedowierzaniem i myślą „ale jak to?” Pierwszy telefon wykonałam do mojej przyjaciółki. W dodatku było to na dzień przed jej ślubem więc nawet nie chce myśleć co musiała przeżywać, kiedy usłyszała mnie płaczącą w telefonie i bełkoczącą coś mało zrozumiałego. Opowiadała mi później, że pierwszą myślą było, że coś się stało M. Sama na jej miejscu pewnie też bym tak pomyślała. Kiedy już udało mi się spokojnie wydukać, że spodziewam się dziecka, Zuza zapytała czemu płaczę…odpowiedziałam, że „ZE SZCZĘŚCIA”  Jak wiadomo szczęście ma różne oblicza, moje akurat wtedy było wyposażone we łzy. 

Po szybkim upewnieniu się, że pierwszy test nie nawalił, zaczęłam kombinować jak  o tym powiedzieć przyszłemu tacie. Pokusa zadzwonienia była ogromna…ale nie! Chciałam widzieć jego reakcję. Pognałam do sklepu i kupiłam najsłodsze buciki dla niemowlaka jakie znalazłam, w domu zapakowałam je w małą prezentową torebkę do której dodałam też test z wynikiem. Sprytna matka wymyśliła także zmyłkę, tak aby tata niczego nie podejrzewał. Przygotowałam dla nas szampana (albo inne wino musujące), no bo wiedziałam, że jak eMdżeJ zobaczy mamę „pijącą” to nawet nie pomyśli o dziecku. Był piątek, więc tata kieliszki z szampanem potraktował jako wstęp do weekendu. Prezent, który mu wręczałam, jak się później okazało, potraktował jako krawat pasujący do sukienki, którą następnego dnia zakładałam na ślub przyjaciółki (tu przy okazji szok, że facet pomyślał o pasującym krawacie)

No więc…(tak wiem, nie zaczyna się od „no więc”)…czekam na reakcje…a tu pada pytanie…”naprawdę?”. Od razu powiem, że nie takiej reakcji się spodziewałam…miałam ochotę odpowiedzieć „nie, taki dżołk - zabawny co?" No facet to czasem potrafi wypalić do kobiety. Potem jednak szybko się zreflektował i panowała już pełna radość. Ja zaś nadal nie mogłam uwierzyć, że będę miała dziecko…aż do pierwszego badania USG i tego bijącego punkciku który okazał się być serduszkiem mojej Hani…ale o tym innym razem.

A Wy pamiętacie ten moment jak się dowiedziałyście o ciąży? Komu pierwszemu powiedziałyście?

11 czerwca 2014

Bo tylko baby tak potrafią...

Obserwuje ten blogowy świat od jakiegoś czasu, a dodatkowo od paru miesięcy aktywniej w nim uczestniczę. I choć wydawało mi się, że skandale i afery widać tylko na pierwszych stronach kolorowych gazet, to ostatnio pojawia się ich coraz więcej w blogosferze. Są takie tematy, które warto poruszać, zdania są w nich podzielone, ale zawsze mogą one drugiej stronie coś uzmysłowić lub wyprowadzić z błędu (np. temat szczepionek choć ja staram się go nie wywoływać). Jeśli jednak słyszę wielkie oburzenie bo komuś nie podobają się dzieci w samych rajstopkach w salach zabaw albo wielkie nagonki bo matka maluje dziecku paznokcie i to ponoć czyni je przez to bardziej seksualnym…no to proszę…czy ktoś nie ma poważniejszych problemów?. Powiem szczerze, że w takim razie bardzo zazdroszczę, bo ja się borykam z problemami kiedy wracać do pracy, czemu Hanka źle śpi w nocy i czy zakładać czy nie własny biznes.

Rozumiem, że każdy ma swoje zdanie, ale czy warto poruszać pewne tematy w formie długiego postu? Zawsze pod czymś takim zaczną się komentarze za lub przeciw, w dodatku mniej lub bardziej kulturalne. Z drugiej strony - często do takich postów powstaje kontr odpowiedź. Pamiętać jednak trzeba, że wystawiając swoje dziecko przed publikę, i to nie łatwą bo często wykorzystującą swoją anonimowość, musimy być gotowi na różnego rodzaju krytykę. Matka jednak jak lwica w obronie dziecka, odpowiada i tak zaczyna się odbijanie piłeczki, wsparcie i poparcie od zaprzyjaźnionych blogerów i wywoływanie wszechobecnej "wojny". O co? O paznokcie? O rajstopki? O wolność słowa? A może o słuszność swojego zdania?

Często pytam o opinie na różne tematy mojego męża. Mężczyzna mój ma dobrze poukładane w głowie i bardzo zdrowe podejście do życia. Za każdym razem jak słyszy o jakichś "problemach" wśród moich koleżanek lub o tych drobnych aferkach między blogującymi mamami, kwituje to zdaniem "tylko baby tak potrafią". I po namyśle, stwierdzam że ma całkowitą rację. No bo co by zrobił w takim przypadku facet? W normalnych warunkach (czyt. nie internet), pewnie dał by komuś w mordę (taki żarcik), mój mąż twierdzi jednak, że faceci poszliby się napić i by się rozeszło po kościach. W świecie internetu, facet raczej by to olał. Skwitował jednym tekstem. Może jakimś komentarzem. Jedno jest pewne…post by z tego nie powstał (tak wiem u mnie w sumie powstał…trochę w tym temacie ;P). 

To kolejny raz kiedy mamuśki pokazują pazurki i stwierdzenie "solidarność jajników" przestaje istnieć. Strach pomyśleć co będzie następne. "Buciki z Zary - najgorsze zło dla małych stopek" , "Wyrodna matka kupuje plastikowe nieekologiczne zabawki FisherPrice" a może "Turkusowy pokój dziecka wyrazem wstępu do homoseksualizmu"? Tak, tak wiem! Trochę przesadzam…ale już nawet śmiać mi się nie chce na te "ważne" sprawy.             



10 czerwca 2014

Bo na pierwsze urodziny impreza musi b

Pierwsze urodziny to bardzo ważne wydarzenie, śmiałabym nawet powiedzieć że wydarzenie przełomowe. Twoje dziecko nie jest już niemowlakiem, a jego wiek można śmiało określać w latach. Od narodzin to też pierwsza ważna impreza, która uświadamia Ci jak szybko mija czas. Ta mała istota, która rok temu tak bardzo zmieniła Twoje życie, teraz podbija je pięknym uśmiechem z sześcioma zębami i figlarnym spojrzeniem. Cała Hania.




W tym roku panowało istne wariactwo. Hania urodziny miała we środę i już od tego dnia zaczęło się świętowanie. Na początku z rodzicami. Były prezenty, wycieczki i odpuszczanie dziecku bo przecież "to jej tydzień". W sobotę było przyjęcie w gronie babć i dziadków czyli najbliższej rodziny, a to wiązało się z rozpieszczaniem, całowaniem i nieoddawaniem dziecka przez całą imprezę. Można powiedzieć, że rodzice też poczuli się rozpieszczeni. Był kolorowy tort i dmuchanie świeczki, a to ostatnie sprawiło najwięcej radości. Dzień był tak bardzo napełniony atrakcjami, że po powrocie do domu Hania odleciała. 


W niedziele zaś odbyła się luźniejsza impreza, w gronie przyjaciół. Tu matka wykazała się odrobiną kreatywności i porobiła własne dekoracje, kupiła kolorowe czapeczki oraz talerzyki. Nie obyło się też bez balonów z helem i kolejnego tortu, choć już nie tak spektakularnego jak ten pierwszy. Wybraliśmy miejsce, gdzie dzieciaki (ale i rodzice) mogłyby odpocząć wśród zieleni. W Warszawie otworzyło się nowe miejsce, w parku, 500palet. Jest cisza, jest zielono i jest smacznie…więcej nam do szczęscia nie było potrzebne. A nie…przepraszam…jeszcze pogoda. Tę jednak zamówiłam już tydzień wcześniej i dopisała tak jak prosiłam. 




Myślę ( i mam jednocześnie nadzieję), że cudowna pogoda i otoczenie sprawiło, że każdy dobrze się bawił. Nie była to zwykła impreza dla dzieciaków, ale taki raczej niedzielny chillout. No bo jak jest schłodzone białe wino i bagietka to czego więcej do szczęścia potrzeba przed nadchodzącym tygodniem? I choć nie wszyscy goście dopisali to cieszę się, że mogliśmy świętować z bliskimi nam ludźmi przez te kilka dni. 



Działo się wiele, prezentów było dużo i wszyscy zabierali nam dziecko "na chwilkę" więc rodzice mieli wolne ręce (takie imprezy to my lubimy ;p ) Tego dnia zdecydowanie jednak serce Hanki podbiła ciocia Agnieszka. Ważne by wspomnieć, że ciocia jest "niedzieciata", a zajmowała się młodą tak profesjonalnie, że chyba podrzucę jej dziecko na jakiś weekend. Ciociu, obawiam się, że będziesz musiała nas częściej odwiedzać.


A Wy jak spędzacie urodziny Waszych pociech? W domu, z rodziną , z przyjaciółmi? A może kameralnie tylko Wy i solenizant?

5 czerwca 2014

poWAŻNA miłość

Spacery z dziećmi potrafią być bardzo pouczające. Wie o tym pewnie każda mama, która spotkała na swojej drodze "ciocię dobra rada". Można się na takich spacerach dowiedzieć, że mimo iż jest 25 stopni to czapeczka powinna być, albo że taka butla z mlekiem to tylko wydatek i że lepiej do 2 roku karmić piersią. Ahhh te rady i porady. 

Czasem jednak zdarza mi się podsłuchać to i owo…bynajmniej nie z premedytacją, raczej kilka pierwszych fraz mnie na tyle zaciekawia, że potem jakoś już tak samo się słucha. Tym razem padło na dwie dziewczynki…lat może 10…i wielkie problemy wieku dorastania. Moje ucho uaktywniło się na słowa "…ale ja go tak bardzo kocham…". Czujna matka od razu zaczęła się zastanawiać…ale kogo? Mamę, tatę, Justina Biebera? Słucham zatem dalej. Koleżanka była bezlitosna i ciągnęła rozmowę… "…ale on Ciebie nie kocha…woli Monikę". Zakochana panna wydała się załamać…a przynajmniej bardzo zmartwić. Oddaliłam się z wielkim uśmiechem na twarzy, no bo zaśmiać głośno się wstydziłam…albo bałam, sama nie wiem. 

Pomyślałam sobie, jakie to zabawne problemy ma się w tym wieku…kiedy to w dorosłym życiu człowiek się zastanawia nad kredytem, pracą lub zdrowiem dziecka. Potem jednak przypomniałam sobie siebie w tym wieku. Też pamiętam jedną poWAŻNĄ miłość w wieku lat 10. Ja go lubię…nawet bardzo…on mnie ponoć też. Wiem to od koleżanek, które pośredniczą między mną a moim amantem i są tym bardziej podniecone niż ja sama. No więc ma dojść do wyznania miłości, ale że naoglądałam się w owym czasie komedii romantycznych to daje dziewczynom kilka wskazówek, które mają przekazać absztyfikantowi. Młodzieniec za jakiś czas zjawia się z podkradzionymi rodzicom czekoladkami (skąd wiem? czekoladki były napoczęte - no chyba że sam w drodze kilka podebrał) a w drugim ręku trzyma kwiatki polne (miały być róże, no ale nie czepiałam się). I tak przychodzi adorator od siedmiu boleści aby zapytać czy będę z nim chodziła. Zgodziłam się. Nie było żadnej konkurencji w postaci "Moniki" więc załamywać się nie musiałam. Cieszyłam się za to poWAŻNYM związkiem. Całe 3 tygodnie - bo tyle to trwało. 

Pamiętam jednak emocje, jakie mi wtedy towarzyszyły. I choć to wszystko było niczym w porównaniu do obecnych spraw, które mnie dotyczą, to na tamta chwilę były to najważniejsze rozterki miłosne jakie przeżywałam. Aż strach pomyśleć co czeka moją córkę.

A Wy pamiętacie swoje pierwsze miłostki? Wspominacie je czasem?


3 czerwca 2014

Pierwszy rok…dobry rok…za nami

Rok. Dziś mija rok od czasu, gdy Hanka przewróciła nasze życie do góry nogami. Rok od dnia, w którym maleńka istotka pojawiła się w moich ramionach i całkowicie podbiła moje serce. Rok od dnia, od którego już nic nie jest takie samo. I choć sporo się zmieniło, wiele rzeczy dzieje się inaczej, trzeba było mnóstwo przeformatować, dostosować do nowych okoliczności i nowych wydarzeń, nie zamieniłabym tego roku na nic innego. Dziś zdecydowałam się na chwilę podsumowania tych ostatnich 12 miesięcy.






Miesiąc 1.
Pierwsze dni w domu z maluchem były trudne. To pewnie wspaniały czas, ale dla rodzica po raz pierwszy, młodej mamy bez doświadczenia, to także czas stresu, ciągłego myślenia, czy wszystko dobrze się robi. Ciągłe starania by niemowlak miał sucho, by był najedzony i wyspany, żeby wreszcie po prostu nie płakał i dał przespać ciągiem trzy godziny. Do tego doszły kłopoty z karmieniem, co choć naturalne u niedoświadczonej mamy, to potęguje stres. Większy stres, gorsze efekty laktacyjne, gorsze wyniki karmienia, większy stres. I kółko się zamyka.

Miesiąc 2.
Hania rośnie. Problemy z karmieniem, dzięki fachowej pomocy, wsparciu najbliższych i wielu, wielu próbach, odchodzą w niepamięć. Pojawiły się niestety wieczorami małe kolki. Patrzenie na swoje płaczące maleństwo bez możliwości natychmiastowej pomocy okazuje się strasznie ciężkie dla rodziców. Dobrze, że dolegliwości kolkowe były minimalne i trwały zaledwie dwa miesiące. Córa coraz częściej reaguje na otoczenie. Uśmiecha się, zaczyna interesować zabawkami. Miło jest patrzyć, jak twoje dziecko rozpoznaje cię i wita uśmiechem. Gdy tylko przychodziliśmy do niej, ja albo mój Maciek, Hanulka uśmiechała się szeroko. To był fantastyczny początek dnia.

Miesiąc 3.
Hania trzyma już grzechotkę. Zaczyna się interesować rączkami i stópkami. Pojawiają się pierwsze dźwięki. Młoda mniej lub bardziej świadomie, zaczyna werbalizować pierwsze samogłoski. Gadamy sobie zatem aaaaaa, uuuuuu, oooooo. Tak nam mijają popołudnia. A na koniec miesiąca jedziemy na pierwsze rodzinne wakacje na Mazury.

Miesiąc 4.
Hania walczy z odwracaniem się z plecków na brzuszek. Raz wychodzi, a raz nie, ale próby sprawiają jej wiele radości. Zwykle kończą się na boczku, co z kolei bawi głównie mnie. Zaczęliśmy też chodzić na basen. Początki były niepewne, ale z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej. Niestety okazuje się, że Hania nie lubi jeździć w wózku, więc spacery są przyjemne i ciche tylko gdy śpi. W przeciwnym razie jest awantura.

Miesiąc 5.
Pierwsze pokarmy stałe: brokuły, marchewka i jabłko. Co prawda większość pokarmu ląduje na śliniaku, ale radość z nowych doznań smakowych jest ogromna. Powoli uczymy się co Hani smakuje lepiej a co z jej diety musi zniknąć. Zaczynają pojawiać się też w pełni przespane noce, matka szczęśliwa strasznie bo wstaje czasem przed dzieckiem. Wszystko jednak trwa do momentu aż pojawią się pierwsze zęby. Hanka zaczęła się też śmiać, tak głośno i radośnie. Ona się śmieje…my padamy ze śmiechu…a tata potrafi ją rozśmieszać najlepiej na świecie.

Miesiąc 6.
Hanka na brzuchu już wywija oberki. Jak ma w zasięgu wzroku zabawkę, odwraca się do niej i jeśli trzeba turla z brzuszka na plecy i z powrotem, aż w końcu dociera do celu. Potrzebuje też coraz więcej atencji, więc mama nie ma nawet chwili spokoju. Robimy razem wszystko. Gotujemy, sprzątamy i bawimy się na podłodze. Tata wciąż jest najzabawniejszą istotą na świecie, a jeśli córa może się z nim śmiać siedząc przy tym, wygląda na najszczęśliwszą istotę we wszechświecie. 

Miesiąc 7.
Przyszedł grudzień. To nasze pierwsze Święta. Hanka już świetnie siedzi, więc zapowiadała się udana Wigilia. Okazał się jednak, że przy stole Hanuli wciąż brakuje manier. Widelce i łyżki spadały na podłogę, barszcz o mało co nie przyczynił się do trwałego wystroju wnętrza. Za to prezenty były frajdą. A na koniec miesiąca - sylwester ze znajomymi. Hania spała spokojnie w turystycznym łóżeczku, a my z Maćkiem podziwialiśmy fajerwerki nad Warszawą.

Miesiąc 8.
Styczeń zaczął się od pierwszego przeziębienia. Katar, kaszel i niewysoka temperatura utrudniała codzienne życie. Przyszedł czas by użyć termometrów, "Fridy" podłączanej do odkurzacza i inhalatora. Hanka okazała się być dzielnym pacjentem i z gracją wychodziła ze wszystkich zabiegów prowadzonych przez rodziców. Okres ten zbiegł się też z pierwszymi zębami…i choć powodowało to częstsze wybudzanie w nocy, to całe ząbkowanie przechodziliśmy (i nadal przechodzimy) bardzo łagodnie. Nowy rok to także nowe umiejętności. Hania zaczęła powoli raczkować. Najpierw do tyły, a potem też do przodu. To był początek. Szybko okazało się, że będziemy za córką biegać po całym mieszkaniu. 

Miesiąc 9.
Hania popyla po mieszkaniu. Nigdy nie wiadomo gdzie jest, gdzie zajrzy i co gorsze w co i czym przywali. To początek licznych guzów i siniaków, które stały się naszym udziałem i wciąż nam towarzyszą. Sama też powoli odstawia się od piersi wybierając mleko z butli, no bo przecież z butlą można wszystko oglądać i jest ciekawiej. Powiem szczerze, że cieszę się ze była to jej decyzja i tak gładko poszło. W lutym były też moje urodziny. Pierwszy raz na dłużej zostawiliśmy małą z nianią i wieczorem poszliśmy z Maćkiem świętować. Pierwszy raz mogłam się spokojnie napić ukochanego wina i polatać po mieście.

Miesiąc 10.
W marcu wybraliśmy się w Alpy. Hania, w przeciwieństwie do większości dzieci w jej wieku, nie lubi jazdy samochodem, więc jedziemy całą noc. Na miejscu spacery (niestety wciąż z awanturą), jazdy na sankach i pierwszy poważny kontakt ze śniegiem. Idą też kolejne zęby, co skutkuje marudzeniem i temperaturą. Na nartach/desce jeździmy zmianowo, jeden dzień ja, jeden dzień mąż. W drodze powrotnej znów noc w samochodzie, ale wyjazd jest jak najbardziej udany.

Miesiąc 11.
Hania chodzi już od kilku tygodni przy meblach. Wyszły już dwie dolne jedynki, więc mamy w domu szczerbatego łobuza. Maciek mówi, że Hanka nadaje się idealnie na otwieracz do piwa :) Spacery stały się przyjemniejsze odkąd zmieniliśmy wózek na spacerówkę (parasolkę). Hania jest zainteresowana widokami i łatwiej jest zdobywać kolejne kilometry w okolicach domu. Na Wielkanoc jest już na tyle dobrze, że dziadkowie angażują się w spacery, a rodzice mają "urlop" od młodzieży.

Miesiąc 12.
No i przyszedł maj. Idą zęby, idzie też Hania. Co prawda za rękę, ale na własnych nogach. Jak się zapomni, czasem nawet samodzielnie. Kilka kroków, ale jestem pewna że jeszcze chwila i pójdzie sama. Ten czas minął nie wiadomo kiedy. Przeciekł jakoś między palcami. Jeszcze niedawno trzymałam maleńką dzidzię na rękach, teraz śmiga po mieszkaniu mała panienka, uśmiecha się, bawi zabawkami i czeka na ojca wracającego z pracy. 6 zębów za nami, a przed nami kolejny rok….lata :)

To był dobry rok! Oj tak, to był bardzo dobry rok! Człowiek uczy się nie tylko dziecka ale i na nowo siebie. Już się boję jak szybko teraz będą mijać mi kolejne miesiące, mam jednak nadzieje, że moja córka w każdej z tych chwil będzie szczęsliwa. Bo to jest dla mnie w życiu teraz najważniejsze…szczęście mojej rodziny!

Haniu, życzę Ci rzeczywistości piękniejszej od marzeń… :*




A wy pamiętacie swój pierwszy rok?

2 czerwca 2014

Ktoś tu dał plamę...

I to zdecydowanie nie ja. Pewnie nawet nie Hania. Tylko złośliwość rzeczy martwych, która dokładnie wie, kiedy pochlapać nowy sweterek, dopiero co założoną bluzkę albo ulubiony bodziak. No przecież jasne jest to, że wszystko to następuje akurat wtedy gdy mama nie zakłada śliniaka a karmi marchewkowo-pomidorowym sosem. Na początku byłam wyluzowana, przecież przy pralce stoi tyle nowoczesnych specyfików, które same w niższej lub wyższej temperaturze poradzą sobie z tą brzydką pamiątką. Tiaaa…jakie było moje rozczarowanie, że plama jak powstała tak i została…choć może bardziej blada to nadal brzydko zdobiąca ubranko. 

Złość straszliwa, bo ciuszki nowe, do tego plama mnie pokonała a ja przecież porażek nie lubię. Pomyślałam, że pewnie potrzeba tu dodatkowego wsparcia w postaci odplamiaczy…więc popędziłam do sklepu i zaopatrzyłam się w kilka polecanych produktów. Minęło już trochę czasu więc jako etatowa praczka postanowiłam podzielić się z Wami moimi doświadczeniami.


Na pierwszy ogień poszedł odplamiacz do ubranek dziecięcych Lovela. Choć to produkt stosunkowo nowy to niestety nie powalił mnie swoją skutecznością. Przez pierwszy okres używałam produktów tej marki do prania ubranek Hani i byłam bardzo zadowolona. Jeśli jednak chodzi o trudne plamy to odplamiacz nie zadziałał.




Postanowiłam użyć czegoś mocniejszego i wypłukać ubranka kilka razy jeśli będzie trzeba. Tu na próbę poszedł Vanish i Domol. To że zadziałały to pewne, każdy jednak z inną skutecznością. Marka komercyjna wygrała, choć tylko w przypadku wcześniejszego namaczania. Potem dodaje jeszcze miarkę do proszku do prania..i zazwyczaj ciesze się czystymi rzeczami bez pamiątek.





Niezawodny, przy szybkiej reakcji na plamę, okazał się płyn do mycia naczyń Fairy Platinium i mydełko do odplamiania Dr.Beckmann'a. Działa nie tylko na plamy z jedzenia  dla dzieci ale też wszelkich farb i mazaków. Wystarczy natrzeć plamę, zostawić na 30min a potem wrzucić do pralki. Tych produktów u mnie nigdy nie brakuje. 





A Wy stosujecie jakieś domowe magiczne sposoby czy macie swoje ulubione środki? A może jakiś magiczny sposób na to by dziecko się nie brudziło? ;p



1 czerwca 2014

Dzień Dziecka…wersja light

Są w roku takie wyjątkowe dni. Wiemy dokładnie kiedy nadejdą…odliczamy czas…czekamy. Jak byłam mała zawsze czekałam na dzień dziecka. Nie wiem czy bardziej chodziło o prezenty czy może o fakt, że tego dnia po prostu więcej było wolno i wszystko było wybaczalne. Mama robiła ciasto, najbliższa rodzina się do nas zjeżdżała i zaczynało się małe przyjęcie. 

Choć to pierwszy dzień dziecka panny Hanny, to my nie przygotowywaliśmy się jakoś wyjątkowo. Ba! Matka nawet prezentu nie kupiła wcześniej, bo zabawek już taka sterta w salonie, że nie wiem czy Hania zdążyła pobawić się nimi wszystkimi. Zresztą, jakby się temu przyjrzeć bliżej to moje dziecko ma dzień dziecka codziennie…jestem z nią od roku, ma mnie na wyłączność, wybaczam jej wszystko, zabawa cały dzień…drobne prezenty też często….no wszystko się zgadza…to taki roczny dzień dziecka. Mając jednak lekkie wyrzuty sumienia, postanowiłam że moja prawie dorosła (przecież roczek zobowiązuje) córka może już sama wybrać dla siebie prezent…no więc siup do Smyka. Oczywiście jest niedziela, piękna pogoda, dzień dziecka…w sklepie tłumy! Może wszyscy tak samo wyrodni jak my? 

Pierwszy wybór Hanki padł na balony na patyku rozdawane na wejściu. Pomyślałam "brawo córko, działasz oszczędnie". Idziemy dalej, w alejkach zabawek cała masa…Hania wybiera podobnie jak mama…wszystko co najdroższe. Na szczęście ten traf był dla starszych dzieci, więc szukamy dalej…i tu wśród zabawek Fisher Price'a przypadł nam do gustu interaktywny pluszak. Szalona małpka podbiła Haniowe serce,ze sklepu wychodzimy zatem z nowym przyjacielem. 



Po zakupach czas na odpoczynek na świeżym powietrzu. Może Hania ma dopiero rok, ale atrakcje dla jej grupy wiekowej nie są tak interesujące jak te dla starszych dzieci. Tata oczywiście z córką latał cały czas (bo Hania się ostatnio "tatowa" zrobiła), więc mama mogła trochę podochodzić do siebie po wczorajszym panieńskim. Matkę jednak obserwacje bardziej niż odpoczynek interesują, więc podsłuchuje rozmowę przy stoliku obok. Dwie rodziny…dzieciaki pokazują sobie co dostały, co jak działa…i nagle okazuje się, że w zasadzie to bardziej podobają im się prezenty kolegi niż swoje własne. Długo nie myśląc wymieniają się zabawkami "na zawsze". Dodam, że jeden miał dużą multimedialną postać Buzz'a z Toy Story drugi zaś zestaw dziwnych kulek (pewnie do jakiejś gry, ale ja nie ogarniam co jest teraz na czasie), widać jednak, że prezenty nierówne cenowo. Panowie pomknęli poinformować rodziców o swoim pomyśle - ich mina bezcenna.






Na koniec wizyta u ciotki…czyli jednak jest przyjęcie, jak za starych dobrych czasów. Tam szał prezentowy opanował mi dziecko. Hania dostała pierwszą lalę - taką z butelką i smoczkiem…te dwa gadżety szczególnie przypadły jej do gustu. Dzień dobiega końca więc czas wracać do domu…Hania przelewa się przez ręce, ale staram się aby nie usnęła w aucie. Zabawiam, łaskocze, śpiewam piosenki…niestety dziecko odlatuje….i choć nie ma jeszcze 19.00 śpi…i tak kończy się nasz pierwszy pierwszy dzień dziecka.

A jak Wam minął ten dzień? Zorganizowałyście jakieś specjalne atrakcje dla Waszych małolatów? A może macie jakieś